Bezsiła krytyka
Wpis dodano: 2 czerwca 2017
Cierpię! Cierpię z tego powodu, że nie ogarniam rynku wydawniczego, a co za tym idzie nie jestem w stanie posiąść wiedzy o książkach, które się ukazują. Edytorski róg obfitości nie da się już solidnie monitorować. Nikt z nas, krytyków, nie ma już dostępu do lawiny nowych książek. Pisząc o jednych, nie wiemy, ile innych – być może lepszych – nie przeczytaliśmy.
Gdyby nas, krytyków, było – dajmy na to – dziesięciu, to nie wiem, czy krytyka byłaby w jakikolwiek sposób reprezentatywna. Na szczęście jest nas wielu, jednak tych wielu nie da się czytać, bo to przerasta czyjekolwiek możliwości. No więc życie literackie ilościowo kwitnie, natomiast jego ogarniecie stało się niemożliwe. Jeśli – dajmy na to – piszę co miesiąc cztery, pięć recenzji, to nie mam pojęcia, ile innych książek bardziej zasługiwałoby na recenzję i rekomendację.
Gdyby z kolei co miesiąc zebrać np. wszystkie opublikowane recenzje poetyckie, to jakiś obraz z tego by powstał, jednak kto by z kolei te wszystkie recenzje był w stanie śledzić? Tak wiec różne błędne koła powodują, że panorama powstać nie może. Może czas – z lotu ptaka – to wszystko uporządkuje, ale to też – moim zdaniem – nie będzie summa autorytarna.
Pytanie więc brzmi: czy taka lawina ma sens? Jest to pytanie retoryczne, bo przecież każde „limitowanie” publikacji mogłoby zaszkodzić bardziej literaturze niż jej nadmiar. Za dużo zawsze jest lepsze niż za mało.
No więc jestem ja sobie od lat krytykiem, recenzentem, i zamiast wiedzieć coraz więcej, wiem coraz mniej. Teraz już się tym nie przejmuję. Czytam i piszę na ile mnie stać, wiem, że inni koledzy dostrzegą to, co ja przegapiłem i tak zussamen do kupy jakaś panorama z tego powstaje, tyle że pofragmentowana.
Ech, stare, „dobre czasy”: mieliśmy 30-40 debiutów poetyckich rocznie, z prozą było podobnie. Ułożyć z tego panoramę i rankingi wartości to było zajęcie nie takie trudne. Dzisiaj, jak wyżej pisałem, wiąże nam ręce nieogarniętość „podaży literackiej”. I to jest główny leitmotiv tego wpisu.
A więc osiołkowi w żłoby dano. I tak źle, i tak niedobrze. Lecz żeby była jasność: nieokiełznaność piśmiennictwa i druku to rzecz lepsza niż dawna „reglamentacja”. Jeśli ja tak marudzę, to tylko dlatego, że mam świadomość własnego nienadążania za boomem, jaki nas nawiedza.