Bracia mniejsi « Poezja, krytyka, kultura Leszek Żuliński
 

Bracia mniejsi

Kocham literaturę, która użycza zwierzakom dachu swoich słów. Te wszystkie nasze szkapy, Łyski, Lotne, Rogasie, Patarafki, koty Iwany i tygrysice Fele – one przecierają drogę do ludzkich serc, udowadniają, że zwierzak może być elementem kultury, a nawet partnerem ludzkich uczuć. Wisława Szymborska swoim słynnym arcydziełkiem Kot w pustym mieszkaniu podbiła serca czytelników. Sęk w tym, kto czyta wiersze, nawet noblistów? Ale kropla drąży skałę. Ot, chociażby „w kociej sprawie” czytałem kilka znakomitych wierszy w tomiku Jarosława Mikołajewskiego Nie dochodząc Pięknej, zaś wśród swoich książkowych bibelotów umieściłem Kłębuszek snu Ryszarda Marka Grońskiego. U Krzysztofa Gąsiorowskiego znalazłem intrygujący wiersz Na śmierć świnki morskiej… Tak, zwierzaki zadomowione w poezji i w prozie bez wątpienia pracują na rzecz praw humanitarnych całych swoich gatunków i uczą nas człowieczeństwa.

Jest jeszcze ktoś, kto czyni to od lat w sposób wyjątkowo naturalny i konsekwentny. To Włodzimierz Kłaczyński z Mielca, pisarz, autor znanego Popielca sfilmowanego ongiś przez telewizję, a także kilku innych książek. Kłaczyński poza tym jest weterynarzem wykonującym ten zawód od 1957 roku z – to trzeba zaznaczyć – pasją, powołaniem, z ogromną wrażliwością.

Kłaczyński prowadził swój zawodowy dziennik, zapiski, które ukazywały się w odcinkach na łamach „Regionów” i „Sycyny” oraz wyszły w dwóch tomach: I pies też człowiek (1997) i I kot ma duszę (2000). To były po prostu notatki z dnia codziennego – stosunkowo mało ufryzowane literacko, pozbawione nadętego komentarza, który miałby z weterynarza zrobić gwiazdę i filozofa, za to jest tu ogrom życia i niesłychana wręcz dawka faktów oraz obserwacji. Kochani, tzw. Polska B, to nie Warszawa czy Kraków, gdzie nasze pupilki, yorki, syjamy i chomiki zagłaskuje się od rana i całuje w wąsy – tu szlachtuje się świnię bez ogłuszenia, aż za którymś razem trafi się nożem w serce, tu przynosi się psa do uśpienia, bo „tak pasuje”, tu zamiast zawieźć zwierzę na specjalistyczne badania – wywozi się je do lasu, aby zastrzelić, tu wstrzykuje się domowemu psu truciznę tylko dlatego, by zrobić na złość mężowi… Równocześnie Kłaczyński opisywał sytuacje odwrotne: miłość ludzi do zwierząt, poświęcenie weterynarzy (zdumiewająca dla laików jest ta „zwierzęca” medycyna tylko nieznacznie odbiegająca od „ludzkiej”), zaskakujące przypadki trafu, losu i sumienia oraz dramaty niepotrzebnych śmierci i radości nieoczekiwanych ozdrowień. A wszystko to opowiadane było w szerokim kontekście społecznym, tak, że w końcu nawet nie zauważamy, jak z tekstu weterynarza przenosimy się do tekstu reportera i widzimy tę smutną Polskę prowincjonalną z jej biednymi i nieczułymi ludźmi, z menelami pijanymi już od dziesiątej rano, z hordami kłusowników wyruszającymi nocą na łów, z cwaniaczkami szarogęsiącymi się po gminach, z bezrobotnymi, którzy kiedyś obalali komunę i leśnikami, którzy wycinają lasy w pień, bo mają udziały w tartakach…

W tym realistycznym, przygnębiającym obrazie prowincji nasi bracia mniejsi pozostają jednak u Kłaczyńskiego głównymi bohaterami. Udręczonymi i sponiewieranymi. Gehenną jest życie wiejskich psów – pisze autor, i my to wprawdzie wiemy, my się tego domyślamy, ale on to latami oglądał na własne oczy i żadne „prawo naturalne” nie zmusiło go, by oczy te choć trochę przymknąć. By poddać się znieczulicy. By odgrodzić świat rozkoszy ludzkich od świata podłego stanu bydlęcego. Tak, Kłaczyński zachował wrażliwość całkowicie niezrutynizowaną.

A ja się zastanawiam, jak to możliwe, że po tysiącach lat naszej symbiozy z braćmi mniejszymi nie przyszło nam do głowy zrzucić z siebie skóry najbardziej bezwzględnego drapieżnika.

BLOG

 

Copyright © 2006-2019 www.zulinski.pl
Strona oparta na WP