Być poetą czy bywać?
Wpis dodano: 6 marca 2015
Uważam sam siebie za krytyka literackiego, nie za poetę. No ale stało się. Jednak tę rolę traktuję jako drugorzędną. Wprawdzie debiutowałem jako poeta, ale potem pisanina krytycznoliteracka wybiła się na pierwszy plan, co chyba wynikało z tego, że pracowałem w prasie kulturalnej. Miałem nawet długą przerwę w pisaniu wierszy – między moim trzecim tomikiem (1988) a czwartym (2007) upłynęło 19 lat. To niemal dwie dekady impotencji poetyckiej. I nagle się ocknąłem. Teraz mam obawy, czy nie za dużo tych wierszy piszę. W tym roku ukaże się mój jedenasty tomik; jest ich w sumie dwanaście, gdyby włączyć w to rosyjski przekład zbioru Ja, Faust. Jeśli nie włączać, to między rokiem 2008 a 2015 urodziło mi się siedem zbiorów wierszy.
Na pewno niepotrzebnie aż tyle. Zwłaszcza wczesne tomiki biorę do ręki niechętnie, bez jakiegokolwiek entuzjazmu. Ale ostatecznie to może bez znaczenia? Piszemy książki lepsze, gorsze; autorzy tacy jak ja do klasyki nie przejdą, pisanie większości z nas ma większy wpływ na samorealizację siebie niż na stan literatury.
Ja piszę skokami, „napadami”. To znaczy: nie piszę wierszy na co dzień. Po każdym nowym cyklu mam dosyć własnej poezji. Ale coś się tam kumuluje, zbiera – i po jakimś czasie znowu wybucha. Rodzi się pomysł, krystalizuje się idea, więc lont się zapala. Wiem jedno: ostatnimi czasy już nie piszę od Sasa do lasa, tylko „mam pomysł” i wiersz po wierszu ten pomysł dopełniam. Powstają cykle podporządkowane zwartej idei, zamysłowi. Jakiś kawałek życia odrywa się od świadomości i zaczyna żyć własnym życiem. Te ostatnie tomiki były u mnie atakiem. Nie rodziły się w katuszach ani kombinacjach – zagnieżdżały się gdzieś w podświadomości i potem nagłym haustem łapały tlen świadomości. Ostatnie tomiki pisały się zaledwie przez dwa, trzy tygodnie; góra przez miesiąc. Na przykład tomik Totamea, zawierający 30 wierszy, powstawał dzień po dniu – przez miesiąc. Wiersz po wierszu, jakby w podświadomości były z góry ułożone.
A potem znowu przerwa. Nie wiem nigdy, jak długa, jednak nie cierpię z tego powodu. Siedzę w literaturze po uszy jako krytyk, recenzent, komentator literacki, felietonista – i to jest moja stabilność. Moja „psychologia aktu twórczego” jest dla mnie samego zagadką. Ale bynajmniej nie traumatyczną. Gdzieś mam takie zagadki.
A więc w realu nie jestem poetą, tylko nim bywam. Jaki wniosek? Żaden, bo to są zawsze kwestie indywidualne. Jedno jest pewne: lepiej być autorem jednego, ale wyrazistego tomiku niż autorem trzydziestu tomików przeciętnych.
Po co to wszystko piszę? A tak, bez powodu. Chcę, by ten blog był żywy, dlatego co trzy, cztery dni wstawiam nowy wpis. Gdy zbraknie mi pomysłów, tematów, to chyba wpadnę w panikę. No, tego mi jeszcze brakowało! Cholerna literatura. Człowiek się od niej uzależnia jak od papierosów. A odwyk jeszcze trudniejszy. Ale jakoś nad sytuacją trzeba racjonalnie panować, bo inaczej to dopiero zacząłbym się kręcić jak gówno w przerębli.
PS. W dniu dzisiejszym (6.03.2015) w gorzowskim Radiu Zachód rozmowa z Betą P. Klary nt. mojej i Cezarego Sikorskiego książki Rozmowa. Link do wysłuchania: http://www.zachod.pl/radiozachod/audycje/ksiazki/rozmowa/ Z mojego autorskiego punktu widzenia – świetna. A więc mordujmy się pisaniem, męczmy, ale czasami warto!