Być Stańczykiem… « Poezja, krytyka, kultura Leszek Żuliński
 

Być Stańczykiem…

Śmierć znanego amerykańskiego aktora Robina Williamsa nie jest – niestety – żadnym precedensem. Nie pierwszy raz samobójstwo popełnia człowiek sukcesu – popularny, bardzo lubiany, otoczony splendorem branżowych fachowców i miłością fanów. Na dodatek najprawdopodobniej śpiący na górze forsy. Ilu z nas marzy o takim sukcesie! Pełnia szczęścia!

Co ciekawe, Williams był komikiem. Ale to znany syndrom: komizm często bywa maską. Dość przypomnieć naszego Stańczyka, tego z portretu Matejki. Ale tu nie tyle chodzi o „śmiech przez łzy”, ile o całkowite zamaskowanie łez. Ten kamuflaż to kolejne stadium dramatu.

Dramat Williamsa jeszcze raz przypomina nam, że szczęścia trzeba się nauczyć. Żadne kariery ani sukcesy nam go nie gwarantują, nie zawsze można za nie kupić pogodę ducha, satysfakcję z życia i radość istnienia.

Kilka lat temu poznałem (wirtualnie) ciekawą autorkę – to Anna Alochno-Janas. W roku 2011 pisałem jej posłowie do tomiku pt. Arachnologia, który ukazał się w formie e-booka i w tym samy roku Pani Anna wydała jeszcze jednego e-booka, tym razem był to arcyciekawy esej Samobójstwa literackie. Autorka ta najczęściej występuje pod pseudonimem Annais.

W Samobójstwach Annais m.in. pisze: Rację ma Søren Kierkegaard, kiedy perswaduje nam: „Posłuchaj krzyku noworodka w chwili narodzin, przyjrzyj się zmaganiom ze śmiercią w ostatniej godzinie – a potem zdecyduj: czy można oczekiwać, że może być przyjemnością coś, co się w taki sposób zaczyna i kończy”. Dlatego nie dziwmy się tak demonstracyjnie deklarowanej rozpaczy tylko dlatego, że wydaje nam się obca i nienaturalna, sprzeczna z instynktem przetrwania za wszelką cenę, spróbujmy zrozumieć, że każdy ma własną, indywidualną granicę cierpienia , które może znieść bez ryzyka stania się duchowym kaleką, kukłą z ciała pozbawionego wnętrza, które umarło już dawno z przedawkowania bólu.

W roku 1978 ukazała się mała, ciekaw książeczka Jalu Kurka pt. Godzina X. Ona nie jest o samobójstwie, ale o fenomenie śmierci, naszym jej wyobrażaniu i naszym szykowaniu się na spotkanie z nią. Prac na ten temat jest oczywiście setki, ale wszystkie podkreślają jedno: destrukcji, frustracji i melancholii nie można wyleczyć żadnymi sukcesami ani bogactwami.

Król Midas zamieniał wszystko w złoto. Ech, tak się nauczyć żyć, żeby wszystko zamieniać w radość. Ale zaraz dzwoni dzwonek ostrzegawczy: może tylko idioci to umieją? Antoni Kępiński w swej cudownie czułej pracy pt. Melancholia opisuje wszelkie odmiany tego stanu ducha.

Nie wiem, jaki jest morał. Być może taki, że nasza dusza nie daje się przekupić? Nawet jeśli jesteśmy Człowiekiem Sukcesu i wszyscy postrzegają nas jako człowieka spełnionego, to w nas narasta dramat niespełnienia. Wyrastają labirynty bez wyjścia. I tak brniemy w te wnyki, szamoczemy się, mamy w dupie nasz cudowny wizerunek zbudowany na zewnątrz. Stajemy przed lustrem i widzimy w nim rentgen próchna. Rozsypujemy się i żadna siła, żadna uroda świata tego nie powstrzymają…

BLOG

 

Copyright © 2006-2019 www.zulinski.pl
Strona oparta na WP