Fejs Bóg…
Wpis dodano: 21 stycznia 2011
Miałem przez jakiś czas swój profil na facebooku i naszej-klasie. I wycofałem się z tych portali. Wciąż jeszcze otrzymuję zaproszenia, by tam zagościć. Ta witryna, na którą weszliście teraz, wystarcza mi, by mieć swoją wizytówkę internetową i własną trybunę. Wszystkich rozczarowanych więc moją facebookową niespolegliwością – przepraszam.
Te portale budziły zrozumiałą euforię w okresie, kiedy były czymś nowym. Potem się zmerkantylizowały i wpadły w jakiś pretensjonalizm. Albo mamy tam do czynienia z zabawnym narcyzmem albo z paplaniną różnych kręgów towarzyskich, zawiązujących kółeczka wzajemnej adoracji. Przeciw adoracji chyba nic nie mam, jednak intelektualnej, tu zaś dominuje specyficzna „konfekcja” kawiarniana, coraz bardziej sztampowa i niestrawna.
Stało się i tak, że w Internecie rozkładamy się do góry brzuchem (jak moja kotka, Ramona) i każemy się głaskać albo sami to robimy w porywach miłości własnej. To dotyczy także wielu witryn prywatnych. Bleeeeeee!
Nie zabieram też głosu na licznych forach. Ten Hyde Park jest na ogół okropny. Internet stał się szaleństwem ludzi nieodpowiedzialnych, rajem frustratów, oszołomów i agresorów. Objawił ciekawą cechę: osobnicy skryci za jakimś nickiem zioną na ogół nie rozsądkiem i dobrą wolą, lecz żółcią i – chyba nieuświadomioną – własną alienacją. Należałoby im w zasadzie współczuć i wybaczyć (co czynię), ale też nasuwa się refleksja na temat mądrego korzystania z wolności słowa. Słowo nas wyraża, stwarza, ale i obnaża – czasami do masochistycznych granic własnej antyreklamy. Toteż może lepsze od wielkich bannerów są małe, spokojne ogródki, w których wprawdzie aura też różna, lecz mile widziana pogodna…