Język uczony!
Wpis dodano: 17 kwietnia 2020
Podziwiam ludzi, którzy rozkoszują się językiem uczonym.
Gdzieś, kiedyś wyczytałem taką oto „mądrą” sentencję: adekwatne podbudowanie esencjonalnych antagonizmów dekonfliktuje metodologiczny lęk przed solipsystycznym zwyrodnieniem. A jeden z moich kolegów używał słowa azaliż zamiast zwykłego „mimo to” lub „wszakże”.
No!, język to róg obfitości. Osoby o charakterze „mentorskim” uwielbiają być „uczonymi” – to jest sygnał ich inteligencji. No bo brylować trzeba, aby dać do zrozumienia, że nie jesteśmy byle kim.
Zapewne taki jeden z drugim, gdy wraca do domu, krzyczy: Zocha, no dawaj, do cholery, tę zupę!.
Normalność normalnością, lecz na zewnątrz trzeba pokazywać swoją klasę, uczoność i inteligencję.
No tak… Często posiadamy „dwie twarze”. Jedną mamy „na co dzień”, drugą „na pokaz”. Ale jest coś, co mamy rzadko: to jest zwyczajna naturalność.
Ci którzy ją posiadają, są najwspanialsi. I są pogodzeni ze sobą. Ci z przeciwnej strony w gruncie rzeczy bywają niepewni siebie i właśnie dlatego dodają sobie „uczoności”.
I to byłoby na tyle mojego wywodu. A piszę to dlatego, by wyleczyć któregoś mentora z autozachwytu i wiary w swoją nadzwyczajność.