Języki się przydają
Wpis dodano: 16 marca 2018
Ech, znajomość języków obcych to rzecz cudna. To takie dodatkowe drzwi na świat. Mam kompleks na tym punkcie. Ja wprawdzie jako tako posługuję się rosyjskim i angielskim, ale nie znam ich perfekcyjnie. Po niemiecku umiem wydukać kilka zdań i znam ileś tam słów. Po włosku też (najpiękniejsze zdanie brzmi: una pizza per favore). A po francusku tylko jedno zdanie: voulez-vous madamme coucher avec moi?, co znaczy: czy pani chciałaby się ze mną przespać?
Wiele lat temu zaproponowano mi przetłumaczenie książki Andrieja Płatonowa pt. Wykop. Napracowałem się, ale przyniosło mi to trochę satysfakcji, skądinąd zmarnowanej (tę przygodę opisałem w książce pt. Moje podróże literackie).
To miłe poczucie, gdy łazisz sobie po Nowym Jorku i nie masz problemów z komunikacją werbalną. Ale znać dobrze język, to coś więcej, bo już na przykład dysput filozoficznych z kolegą z Brooklynu nie potoczysz. Z menelem z metra też nie, bo do tego trzeba przecież znać mowę potoczną i slang.
Miałem kilku kolegów, którzy byli bilingwistami, a więc dwoma różnymi językami posługiwali się swobodnie. A przecież do perfekcyjnej znajomości języka obcego, trzeba znać również idiomy, powiedzonka, przysłowia itp.
A jednak język urodzenia jest w nas najmocniej zakorzeniony. Mój zmarły niedawno przyjaciel z NY, poeta Tadeusz Chabrowski, mieszkał w USA od 1961 roku, a jednak do końca pisał wiersze wyłącznie po polsku i w domu cała jego rodzina po polsku rozmawiała. Bo język internalizuje się, czyli wsiąka w nas być może już od okresu płodowego. Żeby być „rasowym” bilingwistą, trzeba wychować się w szczególnych warunkach kulturowych i biograficznych. To jest niezły bonus, ale nie za częsty.
Ten dar posiadają często dobrzy tłumacze literatury. I z tej umiejętności można uczynić zawód. Chciałbym być profesjonalnym tłumaczem literackim, choć z drugiej strony oni zazwyczaj nie są pisarzami. No to już wolę być literatem niegramotnym w językach obcych.
Tłumacz literacki to jednak coś więcej niż „zwykły tłumacz”. Ten zwykły na przykład na jakimś kongresie siedzi w kabinie i tłumaczy „na żywca”. Ale on nie jest artystą. Natomiast tłumacze literaccy są artystami. Przypomnijcie sobie na przykład nazwiska Macieja Słomczyńskiego (przełożył m.in. Ulissesa Joyce’a), Andrzeja Drawicza, Jerzego Ficowskiego, Wiktorat Woroszylskiego (przekładali literaturę rosyjską) czy Józefa Kramsztyka oraz Władysława Tatarkiewicza, którzy przełożyli Czarodziejską Górę Tomasza Manna. Jaka puenta? Prosta: znajomość języka obcego to czasami dar nad dary.