Konkursowy karnawał « Poezja, krytyka, kultura Leszek Żuliński
 

Konkursowy karnawał

Tak się zastanawiam, czy konkursów poetyckich w Polsce nie za wiele. Ile? A diabli wiedzą, bo czy jest ktoś taki, kto to umiałby policzyć lub policzył? Ja intuicyjnie obliczam tę masę na plus-minus 150.

Czy są potrzebne? W jakiejś mierze tak, bowiem stanowią one „furtkę inicjacyjną” do literatury. I ścieżkę, na której sprawdza się swoje pierwsze kroki. Jednak liczą się tak naprawdę tylko te dobre konkursy, znane, mające swoją tradycję i markę. Reszta to taki sobie tumult na podwórku literackim. No, zapewne nieszkodliwy, ale też szybko opadający na dziedziniec jak kurz na drodze.

Zauważyłem, że coraz częściej powoływane są do życia konkursy dla uczczenia pamięci zmarłych kolegów. Ci patroni za życia mieli częstokroć wąski, środowiskowy zasięg recepcyjny, do historii literatury nie przejdą, ale już patronują. Gest może i ładny, tylko nieco przesadny. I tak mnożą się te byty, które w końcu popadną w niebyty.

Nie lubię też starych maratończyków, którzy bieżnię powinni oddawać młodym. Faceci około 60-tki z 20 tomikami w dorobku stają do konkursów. Po co? Prosta sprawa: żeby sobie dorobić. Ale to tylko wina regulaminów konkursowych. Ta zabawa powinna być adresowana głównie dla poetów przed debiutem książkowym lub do określonego roku życia. Starsi i bardziej „sprofesjonalizowani” mogą być nagradzani za swoje nowe dziełka w innego typu rankingach. Nagród ci u nas też niemało, konkursy powinny rzucać snop światła na najlepsze w danym roku książki itd. Jednak powtarzam: im większa liczba konkursów, tym większa ich dewaluacja.

Za moich czasów mieliśmy podobną sytuację. Chociaż konkursów było stanowczo mniej niż obecnie, to mieliśmy „zawodowych wygrywaczy”. Pisałem już o tym kilka razy, wymieniając rekordzistów, np. Stanisława Stanclika, Stanisława Golę, Mariana Yoph-Żabińskiego… Kto ich dzisiaj pamięta? No, ja pamiętam, ale morał jest taki, że laury konkursowe nie dają przepustki do historii literatury. Otwierają drogę na starcie, są ścieżką wkraczania na Parnas, ale to tak jak ze wspinaczką w górach: na Giewont wejdą wszyscy, na Mont Everest nieliczni.

Bawmy się więc w te turnieje z pewnym życzliwym przymrużeniem oka, ale bez zadęcia. Najlepiej jednak byłoby, gdybyśmy pohamowali się w mnożeniu bytów konkursowych w nieskończoność i mieli pewien dystans. Konkursowa furtka startu nie jest złą furtką, lecz u nas przecenianą. Tak naprawdę liczą się tylko książki, które po sobie pozostawimy. Tu mamy inny kłopot: jak nie przegapić tych najlepszych? Bo zalew książek poetyckich nie daje się już ogarnąć. Mnie bardziej dręczy pytanie, kogo ze zdolnych autorów przegapiłem i przegapiam niż to, komu jako juror dałem lub nie dałem nagrody.

Gdzieś tu, w tych wynurzeniach, nie padło słowo „sława”. Czy ją się da przewidzieć? Tylko w bardzo nielicznych, wyjątkowych przypadkach. Reszta jest „zabawą w pisanie”. To miła zabawa, nie psujmy jej, ale też nie wynośmy na szczyty karnawału, jakim jest życie.

BLOG

 

Copyright © 2006-2019 www.zulinski.pl
Strona oparta na WP