Literacki lans
Wpis dodano: 8 sierpnia 2014
W literaturze siedzi się jak w teatrze. Trzy pierwsze rzędy można uznać za prestiżowe, za nimi siedzi branżowy tłum, a na balkonach ci, którzy chcieliby siedzieć przynajmniej w tym tłumie. To bardzo demokratyczna sytuacja, bowiem bilet do takiego teatru może sobie kupić, kto chce. Problem w tym, że od czwartego rzędu zaczyna się frustracja. Nie da się wykluczyć, że niektórzy z trzech pierwszych rzędów powinni przesunąć się dalej, a niektórzy z balkonów zająć ich miejsca. Ale to nie takie proste. Dlaczego?
Po pierwsze, rzeczywiście dużo osób pisze wiersze lub prozę. I choć to jest jakiś ułamek społeczeństwa, to jednak tworzący środowisko artystyczno-literackie. Środowisko to jest pofragmentowane, ponieważ w jednej wspólnej szufladce nie zmieściłoby się. Mamy więc „strukturę szufladkową”. I tu zaczyna się rywalizacja, której podstawowym orężem jest moc opiniotwórcza. Wydawcy, czasopisma, portale lepiej lub gorzej potrafią zachwalać swój towar. Nie chcę przez to powiedzieć, że mijają się z prawdą, ale w wielu przypadkach ten „towar” jest przereklamowany. Wszystko w sumie sprowadza się do wylansowania konkretnej książki lub nazwiska. Nimb tych sukcesów tworzy markę wydawcy. Tak więc jeśli taki wyda twoją książkę, to od razu na wejściu masz plusa i bardziej na ciebie zwraca się uwagę niż na nie mniej zdolnego autora, który opublikował dziełko w oficynie mało znanej.
Drugim mechanizmem nagłaśniającym twoje nazwisko i twórczość są nagrody. Sporo ich, naprawdę sporo. Ale dopiero nagroda Nike czy Szymborskiej plus kilka innych zamieni się w splendor.
Trzeci mechanizm to konkursy. Jest ich niezliczona ilość. I znowu liczy się głównie tych kilka największych, najgłośniejszych. Wszystkie pomniejsze też jakoś nagłaśniają nazwisko, ale w tej galopadzie konkursów szybko zapomina się o wczorajszych laureatach. Ten sukces jest przelotny i niczego na dłuższą metę nie gwarantuje. Ale jednak w „karierze literackiej” zdecydowanie bardziej pomaga niż szkodzi.
Czy więc machnąć na to ręką? Nie, raczej nie. Jakby nie było te mechanizmy lansu są jakąś socjotechniką zaistnienia. Nie będą ci one potrzebne, gdy już twoje nazwisko stanie się znane, a twoje teksty znajdą odbiorców. Potem, powiedzmy przez następnych 10 lat, będziesz musiał utrwalać i pomnażać swój kapitał sukcesu, aż w końcu spoczniesz na laurach, bo będziesz ZNANYM, CENIONYM AUTOREM. Droga przez mękę, zasieki, góry i doliny jest niełatwa, dlatego wytrzymują ją autorzy utalentowani i zdeterminowani. Jak również ci, których spotkał „korzystny zbieg okoliczności”. Tak, tak, nie wystarczy umieć pisać, trzeba także umieć skutecznie zaistnieć w tym wszystkim.
Specyfiką naszego życia literackiego jest także podział środowiska na gildie i osobne księstwa. Niektóre z tych struktur mają rzeczywiście sporą siłę opiniotwórczą i sęk w tym, żeby „kupiło” cię np. Biuro Literackie niż Oficyna Krzak. W środowisku po prostu istnieją mocne podśrodowiska i tylko nieliczne z nich mają moc kreowania marki.
Brzmi to wszystko, co napisałem, strasznie? Hmmm, raczej tak, ale to jest socjotechnika oczywista, wspólna dla wszystkich branż i głową muru nie przebijesz. Czy więc warto się w to pakować? Najlepiej, moim zdaniem, o tym nie myśleć. Robić swoje i być wiernym swojej pasji. Ta i tylko ta determinacja rodzi najlepsze owoce.