Literatura rozdrobniona « Poezja, krytyka, kultura Leszek Żuliński
 

Literatura rozdrobniona

Któż z nas, ludzi starszych, nie pamięta czasów Bolesława Krzywoustego? To wtedy rozpoczęło się tzw. rozbicie dzielnicowe ziem polskich na partykularne ksiąstewka.

No i mamy dzisiaj to samo w Państwie Literatury! Tu Pomorze, tam Śląsk, tam Wielkopolska, a na wschód Warmia i Mazury. Tu Gdańsk, tam Warszawa, Kraków, Łódź, Wrocław itd. Tu jest terytorium „Blizy”, tu „Arterii”, tu „Odry”, a tam „Akantu” (pełny spis zbyt obszerny, by go tutaj zamieszczać). Na dodatek rozdrobnieniu uległa Ziemia Internetowa, w której wzniosły swe zamczyska osobne chorągwie i gildie. Granic wprawdzie nie ma, ale tylko naiwni w to wierzą. Granice są i trzeba mieć wizę, żeby z jednego księstewka przedostać się do innego.

Pamiętam niedawne czasy, kiedy mówiło się o tzw. „wędrującym centrum literatury”. W jakimś regionie, w jakimś mieście zaczynało się dziać coś nowego i ważnego, i przez pewien czas w tamtą stronę wpatrywali się wszyscy. Dzisiaj już nie ma centrum, nie ma stolicy, nie ma wędrującej forpoczty, której tuba nadawała orkiestrze pierwszy ton.

No, dosyć tego wstępu… Pomyślicie, że uderzam w nutę płonnej nostalgii i chcę Wam opowiedzieć jak to dawnymi czasy cudnie bywało. Nie taka moja intencja. Bywało różnie, aczkolwiek zdecydowanie mniejsza przestrzeń medialna powodowała, że wszelkie wydarzenia literackie były lepiej widoczne, bardziej dyskutowane i łatwiej wysuwające się – przynajmniej na moment – na wokandę czytelniczą i krytycznoliteracką. Można było większość zjawisk ogarnąć okiem, uchem i rozumem; można było łatwiej pojąć, co się w literaturze dzieje. Dzisiaj stan mnogości i rozproszenia (także polifonii) chyba to uniemożliwia.

Ten stan ma wszelkie zalety rogu obfitości i wszelkie wady sporego wysypiska. Jeszcze ćwierć wieku temu było zdecydowanie mniej pism literackich i zdecydowanie mniej wydawnictw. Toteż o publikowanie w nich było trudniej. Mieliśmy mniej debiutów, mniej książek, ale tzw. poziom średni był wyższy, bowiem redaktorzy bardziej cenili sobie poziom niż ilość. Dziś Internet obniżył wymogi – opublikować może każdy, co chce. Wydawnictwa zamieniły się w „zakłady usługowe”, stąd złe tomiki ukazują się bez przeszkód, byle autor mógł pokryć koszty publikacji. Te mechanizmy znamy wszyscy.

Innymi słowy: literatury jest więcej, lecz jej „średnia poziomu” jest niższa. Moim zdaniem nie ma to większego znaczenia, gdyż zaniżone poziomy nie blokują drogi poziomom wysokim. Co najwyżej rodzi się pytanie, jak w tym wszystkim może się rozeznać i nie zagubić czytelnik niewprawiony. I pytanie drugie: czy bliskość „śmietników literatury” obok „świątyń literatury” psuje te drugie? I czy z kolei te „śmietniki” psują nam czytelnika?

Zaś co do „rozbicia dzielnicowego”, to z sytuacją należy się chyba pogodzić. Za dużo nas, piszących, stąd te liczne pisemka, te portale, te nasze osobne dachy nad głową, bo pod jednym czy kilkoma byśmy się nie pomieścili. Grupujemy się więc w gildie, podśrodowiska, grupy regionalne, towarzyskie i wszelkie innej maści. Dla jednych jako autorzy jesteśmy „swoi”, dla innych – „obcy”. Myślę, że to sytuacja naturalna, choć nie zawsze wychodząca literaturze na dobre. Na szczęście dla młodych autorów są jeszcze konkursy – tu szanse są wyrównane, bo potencjalnie konkurs może wygrać każdy i wszędzie.

No, cóż, tak się porobiło… Jako zgred pamiętający stare czasy, doceniam ich zalety; jako uczestnik bieżącego życia literackiego, też te zalety i wady widzę. Dużo się zmieniło, tu na lepsze, tam na gorsze. Ale ludzie nie przestali pisać. A to najważniejsze!

BLOG

 

Copyright © 2006-2019 www.zulinski.pl
Strona oparta na WP