Marketing
Wpis dodano: 25 maja 2017
Rano… Rano jeszcze śpimy. Ale nie wszyscy, dalece nie wszyscy. Górnicy szykują się do kopalń, motorniczy powoli wyjeżdżają z zajezdni, mleczarze dzwonią butelkami, piekarze szykują pieczywo do sklepów, policjanci kryją się za rogiem, by przyłapać pijanych kierowców wracających o świcie do domu… My śpimy, a życie już tętni.
Można by tak wymieniać i wymieniać. Ale zauważcie, że powstała z cicha pęk nowa branża, której aktywność i inwazja budzi zdumienie. To MARKETING. Marketing – dźwignią handlu! Połapali się już jakiś czas temu, że istnieje Internet i tu się przenieśli na całego.
Budzisz się o swojej porze i druga rzecz po zrobieniu siusiu, to – oczywiście – włączenie komputera. A tam? A tam w poczcie mailowej masz już kilka lub kilkanaście różnych ofert. Agencje podróżnicze oferują ci wycieczki w każdy zakątek świata, przemysł samochodowy wciska ci nowe cacuszka na czterech kółkach, hotele zapraszają pod swój dach, rynek medykamentów wie, co ci potrzeba, szkoleniowcy zapraszają na szkolenia, banki kuszą kredytami, a deweloperzy oferują domy i mieszkania do koloru, do wyboru… Eldorado!
Ja, kiedy rano otwieram pocztę mailową, już mam na głowie kilka takich marketingowych spamów, a przez cały dzień co najmniej kilkadziesiąt. Czego mi nie oferują – to głowa boli. Rzucam okiem na nagłówek, nie otwieram, tylko wywalam. Ci marketingowcy nie wiedzą, kim jesteśmy – mają tylko nasze adresy mailowe. Więc atakują w ciemno. A nuż trafią na klienta! To wszystko przypomina mi rosyjską ruletkę.
Ale ciekawostka: 99% ofert to sprawy od Sasa do lasa. Nie zdarzyło mi się, żeby te spamy agitowały mnie np. do kupowania książek. Handełes jest zazwyczaj pragmatyczny i konkretny… No, dalej nie ciągnę tematu; sami znacie te sprawy, bo też jesteście zarzucani ofertami. Dodam tylko na koniec, co doznałem kilka dni temu na własnej skórze. Otóż byłem przez pięć dni poza domem. Po powrocie w dwóch skrzynkach pocztowych znalazłem około 20 maili od znajomych i ponad 100 spamów reklamowych. No comment!
W całej tej marketingowej branży zdarza się jeden pozytywny wyjątek – to reklama. Reklama potrafi być (bo niekoniecznie jest) dziełem sztuki – inteligentnym, zabawnym, kreatywnym. Krążyło nawet powiedzonko: Dobra reklama nie wymaga towaru. I to jest jedna jedyna pozytywna nisza w biznesowym marketingu.
Ech, ile się w ciągu ostatnich 10-20 lat zmieniło. Pragmatyczna rzeczywistość znalazła sobie nowe narzędzia agitacji i geszeftu. I tak już zostanie. Moje pokolenie jest tym wszystkim trochę zdegustowane, ale młodsi żyją w pragmatycznej rzeczywistości zastanej, dla nich naturalnej. Pytanie brzmi: co jeszcze wymyślimy i jaka nowa socjotechnika stanie się czymś oczywistym? I kiedy w końcu, do diabła, się scyborgizujemy?
My, za przeproszeniem: poeci, jesteśmy wciągani w świat reizmu i interesu. Oczywiście radzimy z tym sobie, ale chyba bez entuzjazmu. A z drugiej strony jestem przeciw modelowi poety nieustannie natchnionemu i błąkającemu w chmurach. Gardzącemu pragmatyzmem. Poetą się bywa, gdy się pisze. Poza tym jest się tylko kimś normalnym z tłumu. A więc i nasza kasta pięknoduchów mielona jest przez młynek marketingu i konsumpcjonizmu.