Mody chodzą stadami
Wpis dodano: 9 września 2019
Myślę, że w ciągu roku dostaję niemal sto tomików poetyckich. Przysyłają mi je bądź autorzy bądź wydawcy. Jedne skrupulatnie czytam, wybieram, recenzuję, inne przeglądam i odkładam „na bok”. Te lektury, przeglądy, recenzje doprowadziły mnie do wniosku, że mody chodzą stadami. Przede wszystkim zaczęła panoszyć się moda, aby tytuł książki na okładce był pisany małymi literami. O, tak na przykład: Jan Kowalski, wiersze wyśnione. Dlaczego małe litery? Ano chyba dlatego, żeby było „nowocześnie”. A po cholerę, pytam?
Jeśli idzie o wiersze, to też panoszą się wyłącznie małe litery. Duże litery stały się niemodne? A na dodatek autorzy coraz częściej unikają interpunkcji. Owszem, samej istoty wiersza to nie zmienia, ale nachalna stała się ta moda, z której de facto nic nie wynika oprócz zasady, że „teraz tak się pisze”. Ciekawe, co nadal wymyślą autorzy i redaktorzy. I po co?
Może to moje marudzenie jest zrzędzeniem, jednak prawda jest jedna: dobry wiersz, to dobry wiersz, zły to zły, i żadne inne wygibasy tu nic nie wskórają. A awangarda i nowotwórstwo polegają zupełnie na czymś innym.
Jak pamiętamy, te różne nowości zaczęły się rozwijać w dwudziestoleciu międzywojennym. Autorzy w rodzaju Tytusa Czyżewskiego zmienili radykalnie dykcję poetycką. To jest naturalna i pożądana tendencja. Bez „przybosiów” stalibyśmy w miejscu. Sedno jednak w czymś innym: istnieje awangarda sensowna i bezsensowna. A naszej młodzieży wydaje się, że pisanie wyłącznie małymi literami, to coś fajnego.
No więc niech i tak będzie. Ja w końcu mam tę wadę, że jestem już z innego pokolenia, więc moje tu marudzenie to tylko stygmat czasu. Ale w sumie sprawa jest mało istotna. Jak napisałem powyżej, dobry wiersz to dobry, a zły to zły.