Moja nieudana Wielkanoc
Wpis dodano: 22 kwietnia 2019
cWczoraj, w pierwszy dzień Wielkanocny, byłem u rodziny pod Warszawą. Poszliśmy na spacer nad Wisłę. Na wysokim wale potknąłem się i pokoziołkowałem kilka metrów w dół. Nic strasznego się nie stało, ale poraniłem sobie dłonie, a co gorsza na twarzy mam w kilku miejscach zdartą skórę. Widok jest mało sympatyczny, a zagojenie się tego wszystkiego trochę potrwa.
Teraz siedzę sobie przy kompie i ten wpis majstruję. O ranach niebawem zapomnę, jednak ten incydent daje mi sporo do myślenia. Tetryczeję chyba. Nie do pomyślenia taki incydent byłby możliwy w czasach młodzieńczych. Teraz już muszę uważać jak stawiam kroki.
Co będzie dalej? Dobiegam słusznego wieku; czuję, że energetyczność już nie taka, zwinność nie ta, nie ten refleks. Na szczęście jeszcze znakomicie posługuję się samochodem, ale co będzie, gdy coś zacznie być nie tak? A na dodatek z biegiem czasu jakiś alzheimer może się napatoczyć albo inne choroby, więc będę musiał znaleźć taktykę obronną. Ale jaką receptę zastosować? I czy na to wszystko są lekarstwa?
Tak, od pewnego czasu mam manię schyłkowości. Wydaje mi się, że jeszcze pisanie mnie nie zawodzi. A jeśli nie mam racji?
No cóż… żyć trzeba do końca. Jednym udaje się to zgrabnie, innym nieświadomie, a jeszcze innym fatalnie. Nie ma na to mądrych. Najlepszym lekarstwem jest chyba upór: wierzyć w siebie, chcieć być i żyć, nie ustępować zwątpieniom. Trzymajcie za mnie kciuki…