Nadchodzi smutny listopad
Wpis dodano: 28 października 2019
W 1999 roku Tadeusz Różewicz wydał tomik pt. Matka odchodzi. To był wymowny, smutny tomik…
Chodzi mi po głowie coś podobnego, lecz to nie takie proste.
Moja Mama ostatnie trzy lata życia spędziła w Domu Opieki, a dwa ostatnie miesiące już w szpitalu. Biegałem tam niemal każdego dnia, ale ona przestała mnie poznawać, a potem to w zasadzie kontaktu już z Nią nie było.
Ostatecznie umarła w 94 roku życia – pozbawiona świadomości swojego umierania. Ładnego wieku dożyła (choć w czasie Powstania Warszawskiego przeżyła gehennę), ale każda śmierć to cios dla bliskich.
Ja wciąż rozpamiętuję jej odejście. Pierwszy taki wstrząs przeżyłem już w latach 60-tych, kiedy w drodze do pracy zmarł na ulicy mój Ojciec. Niespodziewanie powalił go zawał, a miał wtedy dopiero lat 61. Przeżyłem już o całe 10 lat jego życie.
Płaczemy! Nie umiemy sobie poradzić z odchodzeniem bliskich. Ale trzeba wziąć się w garść – o śmierci nie myśleć, ale oswoić się z nią trzeba. Nie wiem, czy racjonalizm jest jakimkolwiek lekarstwem, ale chyba pomaga. Najzwyczajniej w świecie powinniśmy z tym wszystkim się obłaskawić.
Teraz już, po śmierci Mamy, zostałem seniorem naszego rodu. Pociecha i „zaszczyt” są tu nonsensowne. Ale jest nagroda! Dla mnie ta nagroda to nie tylko córka i syn, ale i wnusia Natalka, i wnusia Gabrysia, która lada dzień przyjdzie na świat. Fioła mam na tym punkcie. Taaak, „dziadkowanie” to poważna misja. I w sumie kontynuacja rodziny to rzecz piękna.
Przychodzimy, odchodzimy… Ale było warto… Dlatego w listopadowe Święto Zmarłych myślmy o tym, że chyba nic się nie kończy. Pozostaje łańcuch rodzinny – najpiękniejsza rzecz w naszej marnej egzystencji.
1 Listopada pomyślcie o tym wszystkim.