Nie mój facebook
Wpis dodano: 14 maja 2015
Brigitte Bardot ponoć powiedziała: Świat jest taki mały, że kiedyś wszyscy spotkamy się w jednym łóżku. Póki co ta przepowiednia sprawdziła się na facebooku.
Często znajomi pytają, dlaczego nie ma mnie na f-b. No bo nie lubię wspólnych łóżek. Owszem, f-b jest zapewne pożyteczny jako słup ogłoszeniowy. Ale jako totalna kawiarnia by mi nie odpowiadał. W ogóle wszelkiego rodzaju internetowe agory i fora wyrobiły sobie nie najlepszą opinię. Zbyt często są agresywne, powierzchowne, sfrustrowane, plotkarskie itd. Być może dają jakieś poczucie wspólnoty, ale na ogół jest to wspólnota typu ple-ple lub bum-bum.
Muszę jednak być ostrożny, bo moja niechęć do f-b może być przesadna. Oczywiście zakładam, że znalazłbym tam wiele kontaktów ciekawych i wymianę zdań „z wyższej półki”. Jednak fakt pozostaje faktem: f-b to Hyde Park. No i zabawa towarzyska. Ale czy chciałbym od tej zabawy się uzależnić? A wiem, że to uzależnienie jest częste. Wielu moich znajomych budzi się bladym świtem i zanim umyją zęby, lecą na f-b. A jak gdzieś wyjadą na tydzień i nie umieją posługiwać się w swojej komórce Internetem – to przeżywają katusze.
Założyłem sobie na f-b profil kilka lat temu. Gdy się zorientowałem, że to nie dla mnie – zawiesiłem go i od tamtej pory tylko jakaś martwa ikona tego profilu tam wisi. Często znajomi pytają mnie: dlaczego? Ano z powodów powyższych.
Nie myślcie sobie tylko fejsbukowicze, że tym wpisem Was napastuję. Zrzędą nie mam zamiaru być wobec czyichkolwiek upodobań. Zresztą zastanawiam się, czy ta moja niechęć do f-b nie jest symptomem pokoleniowym. My, ludzie już mocno dojrzali, nie nadążamy za nowymi zabawkami. I tak jestem z siebie dumny, że sprawnie posługuję się komputerem, Internetem, mailingiem, bankowością elektroniczną itp. Pośród części nieco starszych ode mnie kolegów mam i takich, którzy w ogóle komputera nie posiadają, a ich ukochaną jest stara, zajeżdżona niemal na śmierć maszyna do pisania. Siedzą przy niej i stukają. Żeby wysłać list – biegną na pocztę. Rachunki za czynsz, prąd, gaz i wodę też opłacają przez pocztowe okienko. Emerytury lub honoraria przynosi im listonosz. Ja patrzę na nich trochę tak, jak Wy na mnie. No bo jak dzisiaj można żyć bez komputera, a na dodatek nie być na f-b?
Największym dobrodziejstwem okazał się jednak telefon komórkowy. Widzę nawet zdecydowanie starych ludzi, którzy nim się posługują. Ale kilka razy do mojej komórki dorwał się Marcin, 15-letni syn Izy Fietkiewicz Paszek, i zaczął mi pokazywać absolutną urodę gier komórkowych. Nauka spełzła na niczym – do dziś żadnej z tych gier nie otworzyłem. Moich starszych kolegów przeraża poza tym telefon z ekranem dotykowym i inne tego typu wynalazki. Mnie nie; umiem nawet mailować z komórki, a więc jestem z siebie wystarczająco dumny.
W życiu każdego pokolenia przychodzi ta chwila, kiedy już nie chcemy nadążać, tylko żyć po staremu. Nie śmiejcie się z nas, nie dziwcie się nam. Za czterdzieści lat być może podobna „przygoda zaniechania” i Was dopadnie. A twierdzę, że nawet na pewno. Wasi wnukowie będą się dziwili, że nie jesteście użytkownikami jakiegoś nowego wynalazku. No cóż, czas nas przegania, co napisawszy idę się zdrzemnąć na mój głęboki, wygodny fotel. Może przyśni mi się ten dzień pod koniec lat 50-tych, kiedy do mojego domu wjechał pierwszy telewizor. Ależ to była rewolucja! Bo świat jest rewolucyjny – i chwała mu za to!