Nie wszystek umrze…
Wpis dodano: 4 marca 2011
Związek Literatów Polskich zaplanował bardzo ciekawy, bardzo cenny cykl spotkań pod hasłem „Ocalić od zapomnienia”. Mają to być comiesięczne spotkania poświęcone pisarzom wciąż wielkim, acz odchodzącym w cień nieubłaganego czasu. Zainicjował je wieczór poświęcony Julianowi Przybosiowi, zaś kilka dni temu spotkaliśmy się, by powspominać Stanisława Grochowiaka. Asumptem do tego była wyjątkowej wagi książki Anny Romaniuk pt. „Dusza czyśćcowa” (PIW) – solidny, prawie 600-stronicowy zbiór rozmaitych wypowiedzi i wspomnień o autorze, w którym moja generacja była zakochana.
Książkę tę, a w zasadzie księgę, przestudiowałem dokładnie i z powodów osobistych, i dlatego, że wygłaszałem jej laudację na tym spotkaniu. Pani Romaniuk zebrała 64 teksty 54 autorów – z różnych lat, różnych osób, w większości blisko związanych z Grochowiakiem i opatrzyła je szczegółowymi przypisami oraz niezwykle drobiazgowym kalendarium życia i twórczości poety.
Erazm Ciołek, Andrzej Gronczewski, Zbigniew Jerzyna, Piotr Kuncewicz, Andrzej Lam, Mirosław Malcharek, Jan Marx, Jacek Łukasiewicz, Roman Śliwonik… i wielu, wielu innych, w tym także dawni koledzy szkolni i członkowie rodziny Grochowiaka, to – dla przykładu – ci, którzy mieli o czym w swych tekstach wspominać. W efekcie wyłania się Grochowiak „oglądany ze wszystkich stron”, Grochowiak mniej znany, Grochowiak „prywatny”, Grochowiak, którego osobność, osobliwość, siła ekspresji i sugestii do dzisiaj emanują i hipnotyzują nas, jego „wyznawców”.
Ja wychowałem się w studenckich latach na Grochowiaku, byłem nim zafascynowany, wiele jego wierszy znałem (i nadal znam) na pamięć… Tylko dwa razy, w latach 70., zamieniłem z nim kilka słów – a poznałem go wówczas przez Stefana Zacha, piosenkarza, który śpiewał znakomicie kilka tekstów poety. My wtedy, tamte roczniki „adeptów lirycznych”, często „pisaliśmy Grochowiakiem”, by potem dopiero szukać własnych ścieżek.
Dopiero po lekturze tych zapisów zdałem sobie sprawę, jak trudne życie miał Grochowiak, jak się szamotał, ile klęsk poniósł i jak bardzo żył sztuką. Jest to w zasadzie lektura przygnębiająca, smutna, acz również piękna i budująca owym obrazem „poety totalnego”, smakosza życia, artysty i hedonisty noszącego głowę w mrokach i bólach, aż ów „menuet z pogrzebaczem” zawiódł go do wszelkich możliwych sukcesów i wszelkich możliwych klęsk.
Teraz stygnę po tej lekturze i w głowie mam dwa pobojowiska; pierwsze – to studium artysty, jeden wielki esej wyłaniający się z tych wszystkich wypowiedzi, esej na temat opętania poezją, opętania sztuką, trudu i ceny, jaką się płaci za tak wysoki diapazon pasji i twórczego, cudnego amoku.
Drugie pobojowisko, to panorama trzech dekad (lata 50.-70-te) kultury i literatury polskiej, panorama środowiska, klimatu czasów, ich specyficznych reguł i warunków, w jakich żyło się i tworzyło. Od pewnego momentu uczestniczyłem już w tym wszystkim, więc jakby własny film przesuwał mi się przed oczami… Już nieco przyblakły, szary, potargany, często niepokojący, acz jednak wspaniały, bo mimo mizerii i klęsk powstawało coś wspaniałego, czego właśnie Stanisław Grochowiak był znaczącym współtwórcą i współliderem.