Pochwała umiaru
Wpis dodano: 4 kwietnia 2016
W Internecie znalazłem taką oto maksymę, która mnie uwiodła: Nie bądź dla siebie zbyt surowy. Jest wielu ludzi, którzy chętnie zrobią to za ciebie. Bardzo to sarkastyczne zdanko, ale nie wzięte z sufitu. Sporo w nim prawdy.
Najpierw zastanowiłem się nad sobą: czy ja sam nie za często, nie za bardzo „recenzowałem” bliźnich? Ech, zdarzało mi się. Komu się nie zdarzało, niech pierwszy rzuci w tę maksymę kamieniem. Co do mnie: wymiękam, łagodnieję, dwa razy pomyślę, zanim kogoś zaatakuję. Z biegiem lat zrozumiałem, że nie chcę już być recenzentem cudzych postaw i uczynków, że unikam mentorstwa, że kilka razy zastanowię się, zanim zdecyduję się na polemikę. Asertywności nie można porzucić na amen; czasami staje się ona wręcz obowiązkiem, jednak w większości przypadków chyba warto odstawić połajanki na boku. Ale nadmierna tolerancja czy spolegliwość bywają tak samo przekraczaniem granic jak zdarza się to polemikom.
Postawić na swoim to kusząca perspektywa. Ale ten odruch nie powinien być nadużywany. Trzeba dorosnąć do zrozumienia, że ludzie myślą inaczej, mają inną aksjologię, preferencje i temperamenty. Nie musimy wszystkiego atakować, powinnyśmy pojąć, że nasz system wartości i ocen nie jest jedyny.
Komentowanie literatury daje nam wiele okazji i powodów, by się wyżywać na tekstach, których pochwalić nie możemy. Miałem z tym problem, ponieważ byłem pozbawiony temperamentu zoila. Zdarzało się, że ktoś mówił mi: zbyt ulgowo potraktowałeś tę książkę. Teraz po prostu unikam recenzowania książek, które mi „nie leżą”, do których mam zastrzeżenia lub o których mam złe zdanie. Na ogół wolę książkę przecenić niż połajać. Więc nie łajam, raczej milczę. Nie jest to zapewne postawa całkiem słuszna, ale ona rymuje się z moim temperamentem recenzenckim. Bywają inne temperamenty. Dawnymi czasy szalał po zoilowsku mój kolega Jan Marx. W znanej gazecie miał stałą rubrykę, do której wybierał cymesy beztalencia i jeździł po nich jak buldożer. Wszyscy się bali, żeby Marxowi nie wpaść pod pióro. Potem gazeta upadła, Janek się ustatkował, został akademikiem i teraz pisze opasłe dzieła monograficzne. Niedawno poświęciłem mu trochę uwagi na tym blogu.
Tak czy owak ja trwam przy swoim. Moja dobroduszność raczej nie jest naiwna, bowiem wynika z przekonań. Poza tym w literaturze naszego czasu taka wrzawa i kociokwik, że krytycy – mimo tego, że wciąż mogą lansować autorów – na nic się zdadzą po latach, bo perspektywy aksjologiczne mogą ułożyć się w dzisiaj nieprzewidywalny sposób. A nas wyręczą akademicy, którzy obraz epoki ułożą po swojemu. My – w trybie bieżącym i na gorąco – robimy wrzawę. Ech, jak chciałbym pożyć jeszcze sto lat, żeby zobaczyć, co po nas zostało. I jak wygląda krajobraz po naszych bitwach. I jaki pejzaż rzuca się w oczy, gdy kurz bitewny już opadł…