Poza Parnasem…
Wpis dodano: 8 sierpnia 2013
Czytam regularnie kilku „komentatorów kulturalnych”, którzy jak mantrę powtarzają wiecznie to samo: życie literackie zeszło na psy, wokół niemal sami grafomani i krytycy ich wspierający. Szerzy się ta plaga, z zachwaszczonego pola literatury wychyla się coraz mniej przecudnych kwiatów, zalewa nas amatorszczyzna i beztalencie. Larum, larum grajmy, wypalmy w zarodku tę pandemię!
Taaaaak… Mam azaliż do tego zjawiska zupełnie odmienny stosunek. Stoicki, a nawet przyjazny. Bo przecież mówiąc o literaturze najwyższych lotów, mówimy o tym, co przesiał i ocalił czas. Co zostało wykreowane przez opiniotwórcze akceptacje pokoleń, co przeszło do klasyki lub zostało „zacementowane” raz na zawsze. Zapominamy, że tym największym zawsze towarzyszyły tabuny artystów pomniejszych, że życie literackie i w ogóle artystyczne od wieków było galimatiasem talentów i poziomów. Także recepcja literatury zależała i zależeć będzie od kompetencji czytelniczych – dawniej nie wszyscy umieli przeskoczyć np. z poziomu Reya na poziom Sarbiewskiego, dzisiaj np. z poziomu Hillar na poziom Miłobędzkiej. To są oczywiste prawidłowości; uniwersalne i – chyba – zrozumiałe. Literatura to silva rerum i Wieża Babel talentów. Ale jestem przekonany, że grafomani nie tłumią geniuszy. Nawiasem mówiąc tzw. „czystej grafomanii” jest mało; raczej mamy do czynienia z poezją przeciętną, wtórną, „niewybitną”.
Zresztą o czym my tu mówimy? Pisać każdy może trochę lepiej lub gorzej. Pisać tak, jak umie. Jeszcze – na szczęście – nie powołano komisji, która by wydawała „certyfikaty talentu” lub – nie daj Bóg – pozwolenia na publikację. A że nastała nam era Internetu, czyli Hyde Parku bez granic, to widzimy, co się dzieje.
Czy to zjawisko szkodliwe? Hm, chyba tylko dla tych, których żółć zalewa. Radzę poszukać odpowiednich tabletek w odpowiedniej aptece.
Mnie ten jazgot poziomów jakoś nie przeszkadza. Wybieram to, co według mnie najlepsze; recenzuję to, co chcę zrecenzować. Nie ograniczam się w swej robocie krytycznoliterackiej wyłącznie do samych geniuszy, bo próg niżej też widzę poezję wartą uwagi.
W ogóle cieszy mnie fakt, że tak wielu ludzi pisze. Pisanie jest najzwyczajniej w świecie potrzebą wewnętrzną i ważnym sygnałem: nie wszyscy poddaliśmy się komercjalizacji, technicyzacji i trywializacji życia. O czymś marzymy. Jakieś siły autoekspresji i „potrzeby duchowej” tłuką się w nas i wylatują pismem. Czy my, „koneserzy i znawcy”, powinniśmy się z tych przeciętnych „czeladników poezji” wyśmiewać?
Właśnie dostałem maila od jakiejś nieznanej mi adeptki pióra, która pyta, czy rzuciłbym okiem na jej wiersze. W tym liście takie m.in. zdania: Sama również piszę. Opowiadania i wiersze. Właśnie rymowane i tak niemodne, pogardzane i spychane na margines w dzisiejszym świecie. Kocham pisać. Chciałabym to robić zawodowo. Pasję tę odkryłam dosyć późno, jednak przyszła we właściwym czasie… Dzięki temu mam swoje tajemnicze życie i coś, co tworzę sama. Dobre, lepsze, gorsze, nieważne. Po prostu mój świat. Jednak cały czas mam jakiś niedosyt… Wiem, wiem: w 90% przypadków po takich listach następują przesyłki złych tekstów. Ale czy tym autorom możemy zabronić pisać? Czy mamy nad nimi wznosić lamentacje? Wściekać się, że piszą? Pomstować nad poziomem literatury?
Dobra literatura utoruje sobie drogę. Zła powisi w Internecie lub w trzeciorzędnych tomikach i pokryje się kurzem zapomnienia. Zwróćcie jednak uwagę na jedno zdanie w tym liście: to jest po prostu mój świat… Świat tej autorki. Tego świata jej nie odbierajmy, co najwyżej nie musimy weń wstępować. Są w życiu i w rzeczywistości rzeczy warte większej żółci niż drugo-, trzecio- i czwartorzędna literatura. Jej istnienie jest wartością dodaną wielu ludziom! Czyni ich życie ładniejszym…