Prawdziwi poeci
Wpis dodano: 21 lutego 2013
Ostatnio kilkakrotnie w różnych miejscach czytałem, że prawdziwy poeta rodzi się raz na 20 lat. Oczywiście trzeba to traktować z dystansem. Bywają okresy „obfite” dla poezji, bywają i jałowe. Zaprzeczeniem tego przekonania w poezji polskiej są lata 30-te XX wieku. W tamtym dziesięcioleciu urodzili się m.in. Gąsiorowski, Górzański, Harasymowicz, Jerzyna, Karasek, Nowak, Śliwonik, Wawrzkiewicz i wielu innych, znanych. Było to pokolenie Orientacji „Hybrydy”, choć nie tylko.
Mamy dziś w absolutnie ścisłej czołówce cztery nazwiska: Miłosza, Różewicza, Herberta i Szymborską. Ale rezerwowanie tylko dla nich komplementu „prawdziwy poeta” byłoby niesprawiedliwe. Są to po prostu najbardziej znane nazwiska, najwybitniejsze, lecz i ci autorzy, których wyżej wymieniłem w pełni zasługują na miano „prawdziwego poety”. Są też autorzy niedocenieni, do jakich np. należą Andrzej K. Waśkiewicz – poeta świetny, lecz na tyle „trudny”, że jego szeroka recepcja jest, obawiam się, mało możliwa. A ciekawe np. kto wie o istnieniu nieżyjącego już Kazimierza Hoffmana? – poety wyjątkowego! Ilu jest takich niedocenionych?
Ja te wszystkie przykłady mogę tu mnożyć. Tylko po co? A piszę to, by uświadomić, jakimi stereotypami się posługujemy.
Pytanie: czy dzisiaj są „prawdziwi poeci”? Tak, są, i jest ich niemało. Tylko te rankingi potrzebują czasu, dystansu. Zdawałoby się, że czasy nie sprzyjają poezji, ale to nieprawda. Ukazuje się masa debiutów, pisze wielu młodych ludzi. Z grubsza wiemy, kto się wyróżnia, ale ta sytuacja jest dynamiczna i in statu nascendi. Nie mam najmniejszej wątpliwości, że po moich i Waszych czasach zostaną „prawdziwi poeci”. Liczę się z kontrargumentem, że tyle chłamu w tym powszechnym pisaniu. Ale zawsze tak było. Gdyby z całej masy przeciętności nie wyłaniało się nic dobrego, wtedy moglibyśmy narzekać. Ale wyłania się, wyłania. Sami się o tym przekonacie.
*
I jeszcze raz podnoszę wątek „upadku poezji”. Sprowokował mnie komentarz pod jednym z artykułów na www.pisarze.pl. Komentator napisał m.in.: Dziś, przynajmniej w Polsce, grafomani i wierszokleci, na równi z politykami i specami od reklamy niszczą język polski. Jest demokracja; każdy może wydać, co mu się podoba, pojawiają się setki, tysiące „tomików” bez rymu, bez rytmu, bez sensu. W potocznym mniemaniu nie ma różnicy między autorem wydającym własnym sumptem swe „poezje”, a znanym poetą, ponieważ jeden i drugi należy do SPP/ZLP i właściwie obaj wydają za własne pieniądze lub dzięki wsparciu sponsorów. Przykłady „poetów”, a raczej poetników zaczynających swą karierę w wieku emerytalnym, mnożą się w postępie geometrycznym. Dochodzi łatwość pisania w wierszu zwanym „wolnym” (czwartosystemowym), który najczęściej jest rozumiany jako tekst całkowicie dowolny, w którym nie obowiązują żadne reguły. (…) Nadmiar grafomańskich publikacji i lansowany ich język całkowicie degenerują polszczyznę. Po raz pierwszy w dziejach mamy sytuację, że „poeci” nie wzbogacają języka, ale go niszczą. TO JEST HORROR KULTUROWY.
Są to otóż, moim zdaniem, argumenty grubo chybione. Owszem, wiemy, że ukazują się złe tomiki. Zawsze się ukazywały. Ale ukazuje się przecież niemało dobrych. A już teza, że to grafomani psują język polski wydaje mi się zupełnie niedorzeczna. Ta wina w nikłym stopniu spoczywa na grafomanach (nie przebijających się do języka zbiorowego) i w ogóle na poezji. Mechanizmy socjokulturowe przemian językowych, które można by uznać za niekorzystne, są o wiele szersze i bardziej skomplikowane. A horror kulturowy nie w poezji znalazł swój matecznik. Tak więc miarkujmy się w naszym malkontenctwie i szukaniu winnych za najbliższym węgłem…