Przychodzimy, odchodzimy
Wpis dodano: 7 września 2018
Dramat umierania jest trudnym przeżyciem dla każdego z nas. Zwłaszcza, gdy chowamy rodziców, a jeszcze bardziej, gdy dzieci. Zaś my, którzy wciąż żyjemy, z biegiem czasu coraz częściej o tym myślimy.
Naturalna kolej rzeczy, jednak trudna do stoickiego zaakceptowania. A przecież gatunek ludzki, wybijając się na „osobność i niepodległość”, jednak pozostaje częścią Natury. I – moim zdaniem – musimy o tym pamiętać. Albo w ogóle o tym nie myśleć i nie deliberować.
Łatwo powiedzieć! Z biegiem lat migają nam przed oczami twarze znajomych i przyjaciół, których już nie ma. Coraz częściej bywamy na pogrzebach. Coraz częściej wspominamy.
Dramat? Emocjonalnie tak, racjonalnie nie.
Niemal wszyscy nasi zmarli pozostają w naszej pamięci. To jakoś „przedłuża” ich życie – i to jesteśmy im winni.
Przyszła chwila, gdy zostałem seniorem rodziny. Najpierw umarł mój ojciec, potem moja siostra, a w przedwczorajszą środę (5.09.) pochowałem swoją 94-letnią Mamę. Umarła bez chorób – umarła ze starości. Organizm już nie mógł udźwignąć swoich obowiązków. Żulińscy jednak na razie nie wygasają – są dzieci mojej świętej pamięci siostry, jest mój syn, jest moja córka, no i jest nasza przylepa, czyli niespełna dwuletnia Natalka, o której już kilka razy tu pisałem. Natalka de domo Żulińska. I to jest ta wielka ulga, że nie tylko odchodzimy, ale też przychodzimy. Prawdziwe wieko zamyka się na amen wtedy, gdy ród wygasa. Ale cóż z tego? Myślmy nie tylko o sobie. Raczej spoglądajmy w niebo, czy jakiś ogromny meteoryt na nas nie leci. Bo wtedy dopiero słowo Nicość zawładnie Wszystkim.