Romanse?
Wpis dodano: 22 maja 2020
Romans to ohydna sprawa. Przychodzi szybko jak burza i jak burza szybko znika. Czasami to dzieje się z piorunami. Potem jednak błękitne niebo uspokaja nas i wszystko wraca do normy.
To ciekawe, że płeć damska uwielbia czytać romanse. Ha!, czytają i wzdychają. Dawna autorka, Helena Mniszkówna (1878-1943), była specjalistką od tych westchnień. Powieść pt. Trędowata robiła furorę. Jeden z jej bohaterów, ordynat Michorowski, pokochał Stefcię Rudecką „z ludu”, ale arystokracja udręczyła to dziewczątko.
Uff!, teraz już chyba żadna Stefcia nie marzy o ukochanym z szacownego rodu. Romanse bywają czymś oczywistym i najczęściej przelotnym. A związki małżeńskie rozchodzą się coraz wcześniej. I to jest właśnie druga strona medalu każdego romansu.
Między romansem a miłością jest duża przepaść! Na to trzeba z góry uważać (co nie znaczy, by nie akceptować, he, he).
Jakże piękne musi być małżeństwo, które dożywa 90-ciu lat i spaceruje sobie – kuśtyk, kuśtyk – po parku, trzymając się za ręce. A w weekendy wpadają do nich dzieci, wnuki i prawnuki.
Pomarzyć można! Jednak kiedy to, co było romansem, zamienia się w kilkupokoleniową rodzinę – to najpiękniejsze, co może się zdarzyć. Ale to wcale nie takie pospolite. Relacje międzyludzkie bywają trudne; miłość się wyczerpuje, zdrowie kuleje.
Partner / partnerka, którzy zapewniają ci sympatyczne i wierne życie, to dar nad dary. Pojmujemy to dopiero po latach, gdy dociera do nas wzajemne zrozumienie i poczucie wspólnoty. Słowo „romans” już nie istnieje. Istnieje związek. I to właśnie jest udane życie.