Sentymentalne wspomnienia « Poezja, krytyka, kultura Leszek Żuliński
 

Sentymentalne wspomnienia

Im jestem starszy, tym częściej myślę o swojej młodości. Ta pierwsza młodość trwała aż do ukończenia matury, a niemal dzień potem znalazłem się w Warszawie, bo tam Ojciec nas wywiózł z całą rodziną. Zaraz potem poszedłem na studia, zaraz potem je ukończyłem, zaraz potem ożeniłem się, zaraz potem, miałem dwójkę dzieci, a teraz na dodatek mam dwójkę wnuczek.

         Ale bywają dni, że przenoszę się pamięcią w tamte lata. Na naszym podwórku kumple i koleżanki: Bernard, Stefan i jego siostra Ludka (w której się najpierw podkochiwałem, ale potem wpadła mi w oko Lidka), kumple z klasy (w tym dwaj Jurkowie, którzy potem wyemigrowali za granicę), ogródki, park, kino, no i wspaniały basen, na którym latem szaleliśmy, a w parku chodziliśmy – my, już licealiści – na pierwsze randki. Nieopodal mojego domu było kino – we wczesnych latach wysiadywałem tam na filmach dla dzieciaków. A jeden z lokatorów jako pierwszy kupił telewizor. Ech: to była istny szał! Ów lokator pozwalał nam, dzieciakom z podwórka, przychodzić do niego na oglądanie w TV filmików Disneya.

         Różne drobiazgi pozostały mi w pamięci. Na przykład jeden z sąsiadów kupił wartburga, no i cała kamienica wyległa na podwórko oglądać tę „limuzynę”. Cmokaniom i mlaskaniom nie było końca.

         Tam, u nas, mieliśmy konglomerat ludzki. Nasze miasto było do końca wojny miastem niemieckim. Zaraz potem stało się ludzkim konglomeratem: była tu przedwojenna ludność poniemiecka, autochtonicznie śląska, i powojenni przybysze z różnych stron Polski. Ja należałem do „grupy wschodniej”, bo tu zawędrowała moja Mama ze Stanisławowa i Ojciec ze Lwowa, który Mamę szybko poślubił. I to stał się – he, he –powód mego zaistnienia.

         Lata mijały… W Warszawę jestem wessany po uszy, ale do mego miasteczka (powiatowego – jakby nie było) jeżdżę czasami. Tam mam grób mojej Babci, mojej Cioci, jej syna – Zbyszka… Ale najważniejsze, że co jakiś czas moje Liceum organizuje zjazdy koleżeńskie i nie ma mowy, abym tam nie pojechał.

         Ech, chyba najszczęśliwsi są ci, którzy od początku do końca mieszkają w miejscu swego urodzenia…

BLOG

 

Copyright © 2006-2019 www.zulinski.pl
Strona oparta na WP