Smutne nutki…
Wpis dodano: 18 lutego 2011
Niedawno zmarła Kasia Sobczyk, a wczoraj Karin Stanek. Od lat nie żyją Ada Rusowicz, Mira Kubasińska, Tadeusz Nalepa, Czesław Niemen, Marek Grechuta… Oni wszyscy pojawili się, kiedy byłem licealistą. Niemena widziałem chyba w 1965 lub 1966 roku na estradzie mego powiatowego domu kultury. Nazywał się jeszcze wtedy Wydrzycki, wyszedł na scenę w czarnym tużurku, miał sombrero na głowie i śpiewał… meksykańskie piosenki. Wyrastaliśmy też w rytm innych idoli – Animalsów, Shadowsów i – oczywiście – Beatelsów. Słuchaliśmy Radia Luxemburg i „Rewii piosenek” Lucjana Kydryńskiego. Ale odmarsz tamtego pokolenia muzycznego trwa już od dawna. Pozostał sentyment…
Brakuje mi – choć żyją – dawnych Skaldów czy Seweryna Krajewskiego… Brakuje Demarczyk. Potem to już ja odchodziłem od muzyki, zwłaszcza młodzieżowej, i nowe gwiazdy estrady coraz mniej mnie kręciły. Owszem, pojawiali się nowi ulubieńcy, np. Maleńczuk, Kazik… Ale Doda? – zero emocji, a w ogóle to nawet nie znam nazwisk tych robiących obecnie karierę panienek.
Normalna kolej rzeczy. I choć dzisiaj muzyka estradowa niewiele mnie obchodzi, to znam jej wieczną siłę – jest najmocniejszym narkotykiem każdego pokolenia i w niej zatrzymuje się nasza młodość.
Muzyka cichnie, idole umierają, my na końcu, ale w tym samym szeregu…