Trochę o pieniądzach…
Wpis dodano: 9 stycznia 2015
W środę, 7.01., pani premier Ewa Kopacz wygłosiła mowę podsumowującą sto dni jej dowodzenia rządem. Padło sporo szczegółów, na większości których się nie znam, ale padło też oświadczenie, że w nowym budżecie rząd zwiększa wydatki na kulturę. Oto cytat: W roku 2015 na kulturę i ochronę dziedzictwa narodowego zaplanowaliśmy 3 mld 266 mln złotych, będzie to 10-procentowy wzrost w porównaniu z rokiem 2014. To najwyższy wzrost nakładów na kulturę i najwyższe nakłady w historii.
Zamiary są takie (te dane, wyimkowe, są już spoza przemówienia pani premier): W projekcie budżetu na rok 2015 zaplanowano 4,4 mln zł na instytucje kinematografii, 179,4 mln zł na teatry, 84,1 na filharmonie, orkiestry, chóry i kapele oraz 6,7 mln zł na domy, ośrodki kultury, świetlice i kluby. Galerie i biura wystaw artystycznych mają zaplanowaną w projekcie budżetu na 2015 rok kwotę 15,7 mln zł, centra kultury i sztuki – 235,3 mln zł, biblioteki – 94,1 mln zł, archiwa – 142,7 mln zł, muzea – 568,4 mln zł, ośrodki ochrony i dokumentacji zabytków – 38,1 mln zł.
Łączna suma jest większa niż dotychczasowe. Oczywiście zobaczymy, czy i jak to odczujemy. Czy będzie można przeboleć przyznane całkiem niedawno 16 mln zł Świątyni Opatrzności Bożej? Kościół śpi na pieniądzach i mógł ich poszukać na własnych kontach lub zrobić zbiórkę wśród wiernych. Artyści też są bogaci – no, może ze 20 osób byśmy się takich doliczyli. Ale jakieś 95% z nas rok po roku nie odczuwa żadnego wsparcia ze strony państwa. Choć ja tu mówię o prywatnych kieszeniach, a przecież niemal wszyscy bierzemy udział w imprezach, występujemy w bibliotekach i domach kultury, czyli placówkach kulturalnych przez państwo utrzymywanych i, mimo budżetu, także okolicznościowo dotowanych.
My, ludzie pióra, powinniśmy to docenić. Jak każda branża widzimy głównie koniec własnego nosa, ale przecież kultura to pojęcie szerokie i w większości przypadków generuje ona większe koszty rozwoju i utrzymania niż literacka praca przy biurku. Opery, operetki, orkiestry, balety, teatry, filharmonie, kinematografia, biblioteki, w końcu szkoły artystyczne i rozmaite okolicznościowe granty. No i twórcy tacy jak malarze, rzeźbiarze, muzycy… – wszyscy ci, którzy muszą częstokroć sami inwestować we własną sztukę, która nie bazuje li tylko na kartce papieru i atramencie.
Osobiście więc nie spodziewam się, że jakiś ułamek promila z nowego budżetu wpadnie do mojej kieszeni, ale jeśli na przykład dom kultury w Mławie czy Rzeszowie zaprosi mnie na warsztaty poetyckie, to może zapłaci nie tylko te 200-500 zł honorarium, ale zwróci mi na dodatek koszty benzyny? Oczywiście jak nie zapłaci, to też nic się nie stanie. Ja sobie jakoś radzę. Gdybym przez cały rok nie zarobił ani złotówki za swoje mówienie czy pisanie, to i tak bym mówił i pisał. Nie dlatego, że mam nadmiar pieniędzy, ale dlatego, że to jest moja „fizjologia”, bez której bym się odwodnił i usechł.
W zasadzie o sprawach budżetowych to ja nie mam zielonego pojęcia. Od państwa oczekuję, by żyło mi się w nim spokojnie i bezpiecznie. Żeby co miesiąc przysyłało mi wypracowaną latami emeryturę. Żebym, słuchając codziennego jazgotu medialnego, nie popadał w stres. Żebym czuł się przyjaźnie traktowanym klientem urzędów i instytucji. Lub pacjentem (ostatnio trochę chorowałem, dwukrotnie byłem w szpitalu i nachwalić się nie mogę jego sprawności i fachowości).
Moje dzieciństwo przypadło na lata stalinowsko-bierutowskie. Młodość na lata gomułkowskie. Potem był „boom” gierkowski. Aż wreszcie nastały tzw. nowe czasy. Wszystkie te etapy miały jedną cechę: w każdym z nich było lepiej niż w poprzednim. I umiem to docenić. A że jeszcze nie doścignęliśmy Ameryki, to tylko kwestia czasu i choć tego nie dożyję, to chciałbym, żeby mój wnuk był poetą i niech, Boże broń, państwo go nie finansuje. Poeta powinien szurać butami po ziemi, chodzić do roboty i być „bogaty inaczej”.