Va banque « Poezja, krytyka, kultura Leszek Żuliński
 

Va banque

Dopiero dzisiaj dowiedziałem się, że wczoraj minęła dziesiąta rocznica śmierci Jacka Kaczmarskiego (1957-2004). Odbyły się z tej smutnej okazji w Polsce jakieś imprezy, lecz rocznica była niemal niewidoczna w mediach zaabsorbowanych czwartą rocznicą katastrofy smoleńskiej.

Zastanawiam się, czy nie mija nam w ogóle epoka wielkich bardów. Nie ma już Wysockiego, Kaczmarskiego, Gintrowskiego… Ich młodsi bracia mogą pochwalić się sporymi talentami, ale to już jakby nie to. Nie ta charyzma. W naszym regionie geopolitycznym chyba Nohavica dzierży obecnie berło. Ale może nie jestem do końca zorientowany, bo już nie żyję tymi sprawami tak jak kiedyś. Gołym jednak okiem widać, a uchem słychać, że miejsce np. po Ewie Demarczyk pozostało puste.

W literaturze jest taki termin „życiopisanie”. W przypadku chociażby tych w.w. nazwisk mieliśmy do czynienia z życiośpiewaniem. Te stany są być może katartyczne dla słuchaczy, lecz traumatyczne dla pieśniarzy.

Kaczmarskiego widziałem tylko dwa razy. Raz na koncercie, drugi raz – przed laty – na krakowskim Festiwalu Piosenki Studenckiej. Siedział za mną. Już po operacji krtani, już wykastrowany ze swego głosu. Już pozbawiony tego, co było sednem i misją jego życia. Bardziej wtedy myślałem o nim niż o tym, co się dzieje na scenie.

Jakieś pięć lat temu na uroczystości rozdania nagród konkursowych w Turku była córka Kaczmarskiego. Śpiewała piosenki swego taty. Śpiewała inaczej, w innym stylu, ale pięknie. Potem zapytała mnie, czy nie wziąłbym ją ze sobą do Warszawy. No więc przejechaliśmy we dwoje te niemal dwieście kilometrów. Patrycja rozgadała się i opowiadała mi o ich życiu rodzinnym w Australii, dokąd wyemigrowali na jakiś czas. Dowiedziałem się rzeczy strasznych – tego jak trudnym mężem i ojcem był Kaczmarski, jak trudno było im razem.

Normalna sprawa u artystów. Nigdy, dziewczyny, nie wychodźcie za artystów. Sztuka stoi na pierwszym miejscu, a jej ambicjonalne paliwo i traumatyczne spleen potrafią z życia uczynić koszmar. Wszystko inne jest mało ważne, a nawet przeszkadza być artychą. A gdzie etyka, moralność? – zapytacie. Phi! Życiopisanie i życiośpiewanie to są rewiry zupełnie inaczej powiązane z rzeczywistością niż standardowo to się dzieje. W stanach transgresji przenosimy się do innej rzeczywistości. Owszem, wielu ludzi sztuki umie złapać tę równowagę między ekspresją sztuki a przyziemiem życia, ale ci „nawiedzeni”, ci idący va banque, w jakimś sensie sprzedają się diabłu. Piękny to diabeł, ale rachunek wystawia!

BLOG

 

Copyright © 2006-2019 www.zulinski.pl
Strona oparta na WP