Wczoraj i dziś
Wpis dodano: 3 sierpnia 2015
Minione dwa dni ubiegły mi pod znakiem kolejnej rocznicy Powstania Warszawskiego. Ono i w mojej rodzinie pozostawiło bolesne rany. Ja wprawdzie urodziłem się poza Warszawą i mieszkam w niej dopiero od roku 1967, ale moja Mama – dzisiaj 91-latka – przeszła tu gehennę i cud jakiś istny, że przeżyła. Widzę u niej tę traumę do dzisiaj. W mojej rodzinie powstanie pozostawiło po sobie nie gojące się rany.
We wczorajszą niedzielę któryś z polityków w TVN-24 uświadomił nam „kulturowy rachunek” strat powstańczych. Powiedział m.in. coś takiego: wyobraźmy sobie, że powstanie przeżyłby Baczyński. Miałby dzisiaj 94 lata; ile książek by jeszcze napisał, ile jego nowych wierszy by się nazbierało? Ciekawa refleksja! A przecież z grona poetów nie tylko Baczyński zginął. Także Krahelska, Mencwel, Pietrzak, Stroiński, Trzebiński… I inni. W tym muzycy, malarze, aktorzy, naukowcy, no, cały zastęp inteligencji twórczej. Szczególnie okrutnie los potraktował pisarzy żydowskich. W warszawskim getcie zginęli m.in. –podaję za Lesławem Bartelskim – poeci: Josef Kirman, Hersz Danielewicz, Icchak Kacenelson, Izrael Sztern oraz prozaicy Szlomo Gibert i Załmen Skałow, także eseista Hild Cajtlin, dramatopisarz Jonas Turkow. Trafili tu także pisarze polscy pochodzenia żydowskiego: Franciszka Arnsztajnowa, Leo Belmont, Gustawa Jarecka, Alfred Konar, Janusz Korczak (wywieziony szybko z dziećmi do Majdanka), Henryka Łazowertówna i inni. Zgroza!
No więc wyobraźmy sobie, że nie byłoby ani wojny, ani powstania. Po pierwsze kultura polska toczyłaby się swoim naturalnym torem. Przecież nawet nie posmakowałaby socrealizmu, bowiem nie byłoby PRL-u. Kultura polska byłaby bardziej polifoniczna i barwna. Choć z drugiej strony trudno też sobie wyobrazić dalszą kontynuację dwudziestolecia międzywojennego. Było przecież ono nasycone swoimi swarami, nienawiściami i bojami, a tamte lata antysemityzmu są niemal nie do wyobrażenia obecnie (choć pod tym względem mieliśmy parszywy rok 1968). Wyobrażacie sobie na przykład getta ławkowe na uczelniach?
Miłosz i Konwicki nie pisaliby o swojej Wilejce, tak jak pisali po wojnie. Lwów byłby jednym z głównych centrów kultury polskiej. Na Uniwersytecie Wileńskim studiowaliby niektórzy z nas. Warszawa miałaby inny klimat, bo zachowałaby dawną substancję architektoniczną. Nie miałaby wprawdzie Pałacu Kultury (którego jestem admiratorem), ale jakoś to dałoby się wytrzymać 🙂
Historio, historio – cóżeś ty za pani? I co nam jeszcze wymyślisz?
A jednak jestem pesymistą, mimo że piszę o korzyściach, jakie wynikałby z niewojennego „stanu ciągłości” w latach 1939-1945. Jednak kłócilibyśmy się nadal, tak jak kłócimy się dzisiaj. Wczoraj w na warszawskich Powązkach grupa oszołomów zakłócała hołd oddawany pochowanym nieopodal powstańcom, bo w Polsce wciąż jest niezgoda. I nie mam złudzeń: ładu za naszego życia nie zaznamy. Istnieje to piękne powiedzonko: historia vitae magistra est… Niestety, nie jest. Każde pokolenie musi przejść przez własne kłótnie, manowce, bijatyki. W każdej generacji twórczej mieliśmy różnice zdań, programów, wizji i idei. To nieprawda, że sztuka łagodzi obyczaje – ona jest nieustanną polemiką ideową, walką o palmę pierwszeństwa, wyścigiem ambicji i programów. Chyba jednak w obecnej Polsce żyje się lepiej i dostatniej niż w przedwojennej. I w miejsce Witkacego mieliśmy Grotowskiego, w miejsce skamandrytów – Miłosza i Herberta, a miejsce ówczesnego Przybosia – późnego Przybosia. Nie, nie ma pustki w literaturze. Są tylko jakieś trzęsienia ziemi i rowy mariańskie. Są kolejne rewolucje językowe i światopoglądowe. Jest literatura. Na szczęście nadal – ważna i ciekawa.