Wicher pandemii? « Poezja, krytyka, kultura Leszek Żuliński
 

Wicher pandemii?

         U nas, to znaczy w warszawskiej dzielnicy Ursus, mamy chyba wicherek, a nie wichurę. Ale jednak zapewne i tu koronawirus buszuje.

         Kiedy wziąłem się do tego wpisu, to niebo było wręcz lazurowe. Gdzieniegdzie tylko małe bałwanki na niebie, ale one są darem z nieba: wyglądają jak primabaleriny.

         Wychodzę z domu zazwyczaj tylko dwa razy w tygodniu, no bo przecież muszę się zaopatrzyć. Czasami także (ale rzadko) jeżdżę do ZLP. Tu, w domu, siedzę stale przy komputerze, bo przecież sporo recenzji piszę.

         Tu u nas może nie ma pandemii?

         Dzielnica Ursus jest dosyć duża. Ale chyba tchnie spokojem. Ludzie zwyczajnie chodzą po ulicy. Maseczek zakładanych na buzię widać sporo, ale też sporo jest bez maseczek. Życie biegnie na co dzień normalnie…

         Rzadko kiedy widać w Ursusie milicjantów czy straż miejską – niemal nigdy.

         No więc mamy tu pandemię do diabła, czy nie mamy?

         Rzecz jasna w centrum Warszawy jest tłok. A na dodatek różne manifestacje.

         Sklepy raczej wszystkie są pootwierane. Jakieś zasady istnieją; na przykład odstępy w kolejkach, moczenie w sklepach rąk w płynach dezynfekcyjnych itp.

         Byłem niedawno tuż za Warszawą na dużym bazarze. No, tam też luzik niemal całkowity. Tak więc może ten koronawirus to przesadna przestroga? Ale jednak ludzie umierają – i to nie „czasami”, tylko od długich już miesięcy.

         Z drugiej wszakże strony nie jest to pomór oszalały. Polacy to nieomal 38 milionów ludzi. Ci męczennicy, którzy zmarli to – jak na razie – „niewiele”.

         Łatwo powiedzieć… Śmierć każdego człowieka to dramat, który prędzej czy później nadchodzi. Tyle, że teraz zwyczajny deszcz przemienia się w deszczysko.

         Słowo „pomór” pasuje do obecnego czasu. Jak długo żyję, czegoś takiego nie widziałem.

         Fachowcy w tej sprawie stają na głowie. Służba sanitarna jest na ostatnich nogach. Szpitale pełne chorych. Respiratory aż dudnią. Nawet największy w Polsce stadion zamienił się w szpital.

         Na dodatek na razie nie widać polepszenia. Krąży fama, że pandemia będzie trwać mniej więcej cztery lata. To straszne, bo nasz pomór będzie miał ogromne żniwo.

         Co robić? Jak na razie nikt nie wie. Ludzie pobożni lamentują. Osoby takie jak ja – niewierzący – zupełnie nie wiedzą, co je ocali.

         Ale ja znam przyczynę: to wszystko spowodowała Matka Natura. I na nią pigułki nie mamy.

         Życzę Wam wszystkim i sobie, że nagle koronawirus przestanie działać i ulotni się. I tak będzie, tyle że za cenę wielu ludzi.

         Sinusoida Natury jest nieubłagana, lecz też nie wieczna. I tego sobie i Wam życzę!

BLOG

 

Copyright © 2006-2019 www.zulinski.pl
Strona oparta na WP