Wspaniała sprawa!
Wpis dodano: 16 listopada 2011
Poezja współczesna ma dziś tyle formuł i modeli oraz tyle języków, że ich klasyfikacja byłaby czymś wielce ciekawym, aczkolwiek być może zbędnym, ponieważ to wszystko tak dynamicznie się zmienia wraz ze „wstępującymi rocznikami”, że nie sposób nadążyć. Istnieje jednak jedna ważna dychotomia – otóż można wyróżnić dwie grupy talentów. Pierwsza inspiruje się „ideą” i tzw. światem przedstawionym, jaki by on nie był. Poeci tego autoramentu posługują się „językiem opisowym”. Opowiadają mniej lub bardziej fikcyjne (co oczywiste) sytuacje, zdarzenia, problemy, „fabułki”, sceny, obrazy itp. i przy pomocy „imaginarium lirycznego” robią z tego wiersz, a więc byt językowy odmienny od prozy i „mowy zwyczajnej”. Oczywiście chodzi tu głównie o metaforyzację języka i cały inny, wielki zasób tzw. tropów poetyckich, które przeobrażają mowę potoczną w mowę artystyczną.
Druga grupa czerpie inspirację w języku jak w źródle. Ci tak osobliwie „słyszą język”, tak umieją prześwietlać sensy i współbrzmienia słów, ich zbieżności i antypody, że już tylko z tego żywiołu wyłania się rzeczywistość ich wierszy. Jeśli postawię na dwóch biegunach np. Leśmiana i Przybosia, Herberta i Białoszewskiego czy Grochowiaka i Karpowicza, to zrozumiecie, o co mi chodzi.
Ja należę do typu pierwszego. Nie czuję tak języka, by na jego niezwyczajnych i dziwiących się sobie słowach budować pomysł wiersza. U mnie wszystko zaczyna się od tego, co „mam na myśli” i najbardziej muszę się „napracować” nad jej „zobrazowaniem” nie stricte leksykalnym, co właśnie metaforycznym.
Czasami ta „leksykalna” wyobraźnia może być czymś zupełnie drobnym, a genialnym. Na przykład uwielbiam aforyzm Jerzego Leszczyńskiego, który „stoi” tylko na jednej literze. Oto on: Może też ma swoje przypływy i odpływy. To jedno małe, drobne „ż” czyni jednowersowy utworek zabawnym i wymownym. Zabieg genialny!
Chodzi mi też nieustannie po głowie czterowersowy wiersz Kaliny Kowalskiej pt. rozdrapane z jej tomiku za mną przede mną. Oto on:
skąd wy zemnieludzie
tyle was panoszę
w sobie wasze
noszę skądwy
Wczytajcie się kilka razy w te cztery linijki – cudo, cudeńko językowe, imaginacyjne, asocjacyjne, poetyckie. Liryczna inżynieria.
No więc ja tak nie umiem. Ale bardzo lubię ten obcy mi model wyobraźni językowej i zazdroszczę go często innym. Najważniejsze, że w tym tumulcie szkół, warsztatów, języków poezja jest poezją, a jak to się dzieje, tego nikt do końca nie wie… Wspaniała sprawa!
Wspomniałem tu Leśmiana. On miał tę genialną umiejętność łączenia jednej inklinacji z drugą. Oto – dla przykładu – fragment jego poematu Eliasz:
A wóz boży, płomienie rozchyżywszy czujne,
minął słońca podwójne i słońca potrójne
I brnął w gąszcz, gdzie z nicością zmieszane na poły,
Włóczą się niedowcieleń pełzliwe męcioły…
(…)
Tu mgławice dłużyły rąk wyłudę białą,
W schłon próżni, gdzie się dotąd nic jeszcze nie stało,
Strzęp świata zdruzganego na prochy w przestworzu,
Bławatkował zadumą o świetlącym zbożu.
Zauważcie: ile tu „tradycjonalizmu” i ile tu „awangardy”. Tak tylko on potrafił. Wiersz Leśmianowski to kosmos osobny. Może to jest ta umiejętność najbardziej genialna i najrzadsza?