Zmierzch bardów…
Wpis dodano: 21 października 2012
KOŁYSANKA DLA GINTROWSKIEGO śpij, Przemku, śpij, łagodne sny śnij, już się nie wściekaj, nie chryp, nie charcz, nie podnoś głosu na parszywy świat, luli luli la, cicho cicho sza. mury runęły, idź teraz przez łąkę, mnie przysypały, tobie dały strunę, palcami badaj jej napięty promień, po którym spływa czeladź wyzwolonych. i choć nędznicy zatykali uszy, kiedy zgniewany wygrażałeś pięścią, pora rozluźnić i palce, i głos, dłonie położyć na stole obłoków i razem milczeć przy tej samej harfie i halbie, luli cicho sza.
Wczoraj, 20.X., zmarł Przemysław Gintrowski – bard dla wielu z mego pokolenia kultowy, chyba nawet można powiedzieć: charyzmatyczny. Jeden z tych – pieśniarzy, poetów, artystów – którzy wykrzykują życie. Gintrowski wychrypywał i wycharkiwał je – słowa to nieładne, ale być może najlepiej oddające ducha i temperaturę tego, co i jak śpiewał.
Gintrowskiego słuchałem dawniej namiętnie i w roztrzęsieniu. Z biegiem lat coraz rzadziej, co nie znaczy, że zapominałem go. Jeśli idzie o genre i temperaturę jego śpiewania, to w bliźniaczej parze można go usytuować razem z Jackiem Kaczmarskim, a gdyby sięgnąć do innych skojarzeń – to z Wysockim.
Raz tylko w życiu byłem na koncercie Gintrowskiego. Było to 16 maja 1979 roku w toruńskim miasteczku akademickim, gdzie i ja się znalazłem, bowiem tam właśnie nocowaliśmy my, uczestnicy Toruńskiego Maja Poetyckiego. Nazajutrz utonął w jeziorze Ryszard Milczewski-Bruno – na tamtym brzegu też wtedy stałem. Ten „gintrowsko-milczewski maj” wlecze się kulą u mojej pamięci…
Mijały lata… Z Gintrowskim nie traciłem kontaktu – słuchowego; z Brunem – czytelniczego… I dzisiaj ta wiadomość! I refleksja, że coraz częściej piszę tu o odchodzeniu mojego pokolenia artystycznego. Gintrowski był zaledwie dwa lata młodszy ode mnie… To tym bardziej boli…