Znów jurorowałem…
Wpis dodano: 1 grudnia 2017
Tak, jurorowałem niedawno w dwóch konkursach poetyckich. Na pierwszy wpłynęło niemal 100 zestawów wierszy, na drugi prawie 300. A więc domyślacie się, że miałem co czytać. Nic mnie nie zaskoczyło – w końcu juroruję od lat i kuchnia tej „zabawy” jest mi dobrze znana.
Zazwyczaj w konkursie jest od trzech do pięciu jurorów. Najpierw czytamy wiersze, potem wybieramy od kilku do kilkunastu tych, które mogą trafić do finału. Dlaczego? Ano dlatego, że są lepsze od innych. Jeśli wskazania jurorów się powtarzają, to mamy czołówkę. Ale zaraz potem musimy ustalić, kto w tej czołówce ciut lepszy, a kto nieco gorszy (najczęściej typuje się trzy nagrody i trzy wyróżnienia). Zazwyczaj znajdujemy konsensus, ale bywa, że się kłócimy. Jeśli np. trójka jurorów przegłosuje dwóch pozostałych, to już ta trójka o finale decyduje. Nierzadko dajemy się współjurorowi przekonać; idziemy na kompromis. No i mamy werdykt. Ot i cała kuchnia jurorowania. Innych metod, jak na razie, nie wymyślono.
Co rzuca się w oczy? Przede wszystkim rozdźwięk między poziomami tekstów. Wpadają w oko te lepsze, w zasadzie profesjonalne. Za nimi biegnie peleton amatorszczyzny. Czym on się cechuje? Najczęściej topornością, naiwnością, mało kreatywnym językiem, banałem, „pseudofilozofią”, wysokimi tonami, które najczęściej są naiwne, robieniem „wideł z igły” itp. Jednym słowem bardzo łatwo odróżnić autora, który jest oryginalny i ma coś ciekawego do powiedzenia, od autora, któremu się wydaje, że jego wiersze nie ustępują innym. Pal sześć jeśli są to autorzy początkujący; gorzej gdy autorzy piszący od lat nie zdają sobie sprawy z własnej przeciętności.
Czy te różnice poziomów są do naprawienia? Hm, bywa, że tak, ale na ogół przeciętny poeta pozostaje przeciętnym. Powiecie, że musicie mieć czas na własny rozwój. Zgoda! On może się pojawić, ale niekoniecznie musi. I stąd się bierze ta oczywistość: mamy poetów znanych, uznawanych, cenionych. W polskiej czołówce jest ich nawet sporo. Reszta to magma.
Właśnie w konkursach widać te dwa peletony. W ogóle to jestem za rozpowszechnieniem dwóch rodzajów konkursów: pierwszy byłby dla poetów przed debiutem książkowym, drugi dla tych, którzy już tomik (lub tomiki) wydali. Lub inaczej: dla tych w młodszym wieku, początkujących, i tych powyżej 30-tki, już z większym dorobkiem. Uogólniając: społeczność poetycka dzieli się na amatorską i profesjonalną. Tym razem znowu wygrali profesjonaliści i stare wygi. „Zawodowi” łowcy nagród.
Oni są problemem; mają już w dorobku sporo książek, ale konkursami wciąż sobie dorabiają. Z nimi wygrać konkurs to mało prawdopodobne. Może i dla tych profesjonalistów powinny być osobne konkursy? Hm, wszystkie te kwestie są warte dyskusji. Ja tu na razie sobie na głos rozmyślam, lecz sadzę – jako juror – że obecny stan „konkursomanii” nie jest doskonały. Co wy na to?